Translate

czwartek, 25 lipca 2013

Jak wytrwać na diecie w czasie wyjazdu

Trochę spóźniona relacja z mojego wyjazdu na weekend. Wyjazd niebanalny, bo do lasu na imprezę rekonstrukcyjną. Mieliśmy zapewnione wszelkie zdobycze cywilizacji: kawałek podłogi w muzeum, prysznic, podstawową kuchnię (czajnik i palnik), prysznice i wyżywienie - grochówka, kiełbasa z grilla i piwo.

Starcie pierwsze: "jak to nie jesz mięsa?!?!"
OK, to jeszcze można wytłumaczyć, wszak wegetarianie są wśród nas. Ale nie, drążymy temat "mamy pyszny twarożek" (o matko! wierzę...) - proste "jestem weganką". Ale co dalej... "Gotujemy soczewicę w kotle!" - no i punkt dla Was "soczewicy też nie jem, ziemniaka z ogniska też nie..."
Przyznam, że tłumaczenie każdemu z osobna, co jem a czego nie i dlaczego, a po co, a jak długo, jest męczące i czasem może narazić na śmiech podszyty kpiną. Trudno, trzeba się uodpornić i nie przejmować zdaniem ludzi, którzy nie szanują naszego zdania. Bywa trudne, ale też pomocne ;) Przecież nie mogłam się złamać i zjeść pachnącej grochówki, gdy wszystkim naopowiadałam, że nie jem ;)

Starcie drugie: czyli pierwsza impreza od czasów komunii, na której nie piję
"Jesteś Świadkiem Jehowy?!?!" - tego się nie spodziewałam :) O dziwo wszak, wystarczyło powiedzieć, że po prostu nie piję i całe podpite towarzystwo to zaakceptowało bez problemu, nie kusiło, nie namawiało. Łatwiej widocznie zrozumieć, że ktoś nie pije, niż że nie je mięsa. Przy okazji moja trzeźwość okazała się zbawienna, gdy trzeba było jechać w środku nocy na pogotowie...
Jeśli chodzi o mnie, to ani trochę nie miałam ochoty się napić. Wręcz przeciwnie. Bardziej mnie kusiła ta nieszczęsna soczewica niż piwo. Okazuje się, że zabawa z kubkiem herbaty owocowej (wśród wszystkich innych pijących) wcale nie musi być męcząca ani nudna. Zapewne to też zależy od stopnia upojenia towarzystwa, wszak "Inteligentni ludzie są często zmuszani do picia, by bezkonfliktowo spędzać czas z idiotami" (Ernest Hemingway) ;)

Starcie trzecie: jeść coś trzeba
Mój jadłospis nie był wymyślny. Nie było czasu ani miejsca na gotowanie posiłków, ale głodna nie chodziłam. Weekend upłynął zatem pod znakiem raw food :)
Na śniadanie: grejpfrut i herbatka owocowa
Drugie śniadanie: jabłko
Obiad: sałatka: pomidor + papryka + ogórek + kalafior
Kolacja: marchewka i herbatka owocowa
Dało radę!

Jak widać wyjazd w dzikie warunki, na imprezę, kontakty towarzyskie i dobra zabawa nie muszą oznaczać rezygnacji z diety! Grunt, to ułożyć sobie pewne sprawy w głowie, nie myśleć stereotypowo (np. ognisko = piwo, impreza = chipsy i sałatki z majonezem) i można korzystać z chwili, nie ograniczając się do myślenia o złudnych potrzebach naszego żołądka ;) 

Ola

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz